Kudowa Zdrój
Stanisław Gregorius
Heroiczny wyczyn Rodziny Gregorius.
Kwiecień. Rok 1944. W Wojczy zapadła już chołdna i wilgotna noc. Na pola i do lasów wpełzła mlecznobiała mgła. We wszystkich domach zgaszono już światła, mieszkańcy dawno zasnęli niespokojnym snem. Noc była rozgwieżdżona, choć, moźe właśnie była ciemniejsza niż zwykle? Powietrze nie pachniało wiosną. Przecież była wojna, więc wszędzie pachniało tak samo - dymem i żelazem.
Przez pobliski las przemykały cztery cienie. Ich właściciele byli wycieńczeni, zmęczeni strachem deptającym im po piętach. Ale to nic dziwnego. Oni byli Żydami, a to takie niebezpieczne być spod Gwiazdy Dawida w tych czasach. Kilka dni temu wyskoczyli z pociągu transportującego więźniow z Montelupich w Krakowie do obozu koncentracyjnego. Potrzebuja schronienia, jedzenia. A Wojcza wygląda tak spokojnie, tak kusząco. Decydują się na poszukanie pomocy pośród ludzi zamieszkujących te okolice. Wychodzą z lasu na puste ulice. Wybieraja domek, nieróżniący się niczym wyjątkowym od innych domków. Gnani głodem i strachem pukają do drzwi. Albo, może nawet dzwonią? Nie wiadomo, czy u drzwi był dzwonek.
Chwila ciszy. W domu słychać jakiś niepewny ruch, zapala się wątłe światło na piętrze. Czwórce ludzi na ganku serce podchodzi do gardła. A co, jeśli popelnili błąd? Nie każdy Polak był szlachetny, niektórzy sprzedawali śmierci swoich sąsiadów pochodzenia żydowskiego. A śmierć wszystkim kojarzyła się wtedy z mundurem żolnierza niemieckiego... Może trzeba uciekać, póki jeszcze jest taka możliwosc? Ale drzwi już się otwierają. Naprzeciw czwórce wędrowców wychodzi mężczyzna w kwiecie wieku. Pewnie w szlafroku, może ze swieczką w ręku. Dla grupki uciekinierów człowiek ten okazał się przyjacielem. Dla mnie jest on po prostu pradziadkiem.
Stanislaw Gregorius wraz ze swoją żoną Cecylią żył w Wojczy (woj. świętokrzyskie, gmina Pacanów, okolice Buska Zdrój). Dobry, prostolinijny czIowiek o poczciwym sercu. Wielbiciel motorów i przeciwnik komunizmu. W kwietniu 1944 roku miał już czwórkę z siódemki dzieci: Jerzego, Aleksandra, Henryka i małego Janka. Którejś nocy do jego drzwi zapukali Żydzi pochodzenia rosyjskiego. Stanisław wpuścił ich bez zastanowienia. Przeciez ktoś mógł ich zobaczyć, a po gościach widać było, że nie są zwyczajni. Brudni, wychudzeni i bladzi, szybko opowiedzieli swoją historię i poprosili o pomoc. W międzyczasie wstała Cecylia. Zapewne, jak to na kobietę przystało, zaprosiła wedrowców do kuchni. Prawdopodobnie zrobiła im herbaty z sokiem malinowym. Kto wie, może akurat miała jeszcze syrop porzeczkowy, który ostał się przez zimę. Wszyscy usiedli przy prostym, polskim stole. Źydzi wypili herbatę i wciąż mówili o swoich przygodach. Mówili po rosyjsku, ale to nic, pradziadkowie znali ten język.
Jeszcze przed wschodem słońca zostało postanowione, że ta czwórka ludzi - póki co - nigdzie nie pójdzie. Stanisław i Cecylia zaoferowali im dach nad głową i inne dobra. Gości nie trzeba było długo przekonywać do słuszności tej decyzji. Zresztą, pewnie trudno było im się oprzeć wizji własnej poduszki i pełnego talerza. Zasmakowali już w herbacie Cecylii. Zgodzili się i ... zostali. Na początku praktycznie nie wychodzili z łóżek, zbierali siły. Później starali się pomagać w domu. Trzeba było być ostrożnym. Łatwo mogło się wydać, że w tym domu ukrywają się Żydzi. To były ciężkie czasy, gdyby ktoś się dowiedział, niewykluczone, źe szybko do drzwi zapukaliby niemieccy żołnierze. A im litość była obca. Mijały dnie, tygodnie. " Żydzi" stali się przyjaciółmi. Pomagali w domu, dbali o dzieci. Swoją drogą, ciekawe, jak reagowały na nich dzieci? Ale one były dobrze wychowane, już od najmłodszych lat wiedziały, co jest najważniejsze.
Życie w domu rodziny Gregorius trwało nadal bez widocznych z zewnątrz zmian. A Żydzi z "przyjaciół" stali się braćmi. Minęły cztery miesiące od pojawienia sie nowych członków w rodzinie Stanisława i Cecylii. Różnie się działo na różnych frontach, jednak Niemcy słabli. Do Polski zaczęli zbliżać się Sowieci. Traktowali oni uciekinierów - takich jak czwórka naszych bohaterów - nie lepiej niż żołnierze Rzeszy, mianowicie, zabijali ich. Ta świadomość towarzyszyła życiu w Wojczy. A kiedy Rosjanie byli już dosłownie o kilometry od tego spokojnego, jak na te czasy, miejsca, pod ukryciem nocy czwórka Żydów pochodzenia rosyjskiego opusciła progi domu, ktory przez miesiące dano im nazywać właśnie "domem". Tak jak przyszli, tak zniknęli. Nikomu nic nie powiedzieli, spodziewali się że moi pradziadkowie nie pozwolą im odejść, bez względu na wszystko. Była ciepla, lipcowa noc. Rosa zdobiła kępy trawy, księżyc odbijał się w tysiącach malutkich kropelek. Wydawało się, że gwiazdy leżą na ziemi, że niebo rozciąga się po polach i pomiędzy drzewami lasu. Drzwi domku, nieróżniącego się niczym wyjątkowym od innych domków, otworzyły się cichutko. Cztery cienie wyszły na ulicę. Ich właściciele trzymali się murów domów, nie szli środkiem jezdni. Szybkie kroki odbijały się echem od pustych okiennic. W powietrzu wisiały zmiany. Nagle jakiś hałas dociera do uszu uciekinierów. Zatrzymują się, struchlali. Dla nich ciągle jest czas ucieczki. Ale to nic wielkiego, na szczęście zwykły kot przebiegł ulicę. Niebo było czyste. Tak. Na pewno było bezchmurne. Czworo ludzi schodzi na scieżkę, znikają w lesie. Tam, gdzie zalega gruba warstwa cienia, zatrzymują się na chwilę, obracają się. Patrzą na dach, pod którym czuli się bezpiecznie. Może ze łzami w oczach ruszają w dalszą drogę. Chociaż, nie, bez łez. To byli mężni ludzie.
Rankiem, 29 lipca, wszystkich w domu, gdzie mieszkała rodzina Gregorius, zbudził okrzyk Cecylii. Zniknęli. Nie ma ich. Uciekli. Ale zostawili list, nie wypadało przecież odejść bez pożegnania, po tym, co razem przeszli. Pochyłym, zawiłym pismem, na kartce papieru, napisano: "Naszemu drogiemu przyjacielowi, Stanisławowi Mikołajowi Gregorius, w swoim i moich trzech towarzyszy imieniu, gorąco dziekuję za ukrywanie nas przez cztery miesiące przed Niemcami i za narażanie siebie oraz swojej rodziny. Nie można słowami wyrazić naszej wdzięczności. Drogi towarzyszu, powiem krótko: cześć i sława naszemu polskiemu przyjacielowi! 28 lipca 1944 Mikolaj Karpiena"
Teraz, po upływie 66 lat od tamtych dni odkryłam tę niezwykłą historię. Mój dziadek (syn Stanisława i Cecylii ), zapytany o jakąś pamiątkę z czasów II Wojny Światowej poszedł po skrzynkę z różnościami. Wrócił z listem. Starym, pożółkłym i trochę podziurawionym. Zapisanym od góry zielonym atramentem. Pochyłym, zawiłym pismem. Wzieliśmy kartkę i przetłumaczyliśmy ten list. Nie wiadomo, jak potoczyły się losy Karpiena i jego trzech, anonimowych niestety, towarzyszy. Pradziadkowi nigdy nie udało się dowiedzieć, co spotkało jego przyjaciół. Nie dano mu poznać prawdę.
Czy przeżyli? Doczekali lepszych dni? Czy wpadli w ręce Sowietów? To wszystko tworzy fascynującą zagadkę. Zagadkę, którą próbowałam rozwiązać z dziadkiem nad szklanką ciepłej herbaty z sokiem malinowym. Tajemnicę, stworzoną przez list, prawdopodobnie jedyny ślad po życiu Mikołaja Karpiena i jego towarzyszy.
Gabriela Gregorius, kl. 3 "b" Gimnazjum im. Jana PawIa II w Kudowie Zdrój
---------------
Będąc ostatnio w Kudowie Zdrój w Pensjonacie "Kaprys", otrzymałem od pani Sylwii Gregorius, właścicielki pensjonatu, wzrusząjaco opisane opowiadanie jej córki Gabrieli o pradziadku Stanisławie Gregorius, które w całosci załączam.
Może, przypadkowo, znajdzie się ktoś, kto słyszał tę samą historię z drugiej strony, od krewnych może ocalałych uciekinierów żydowskich. Pomimo, że byli mieszkańcami Rosji, mogli zostać po wojnie w Polsce. Jeśli byli żołnierzami Armii Czerwonej i dostali się do niewoli niemieckiej, czekało ich w Rosji dużo problemów, jeśli nie śmierć.
Posiadam też kserokopię listu w języku rosyjskim od ukrywających się uciekinierów żydowskich.
Podpis piszącego list nie jest całkowicie zrozumiały. Może on być Karpien, jak rownież Karpienko.
Moshe Grynblat
Komentarz:1 , nie sierpień 29, 2010, 07:23:10