Baranowicze

Jak Żyd uratował Piłsudskiego.
"Za wyjątkiem komunistów wszyscy Żydzi byli patriotami - mówi Henryk Prajs, rotmistrz kawalerii - Nawet bundowcy mieli nastawienie patriotyczne, o syjonistach i ortodoksach już nie mówiąc."
Oto jak 91-letni pan Prajs wspomina swoją służbę w 3. Pułku Szwoleżerów Mazowieckich: "Szabas nie był tolerowany. Wszystko trzeba było robić. Natomiast w niedzielę każdy mógł pójść, gdzie chciał. Więc było tak: zbiórka! Żydzi, wystąp! Prawosławni, wystąp! Ewangelicy, wystąp! I każdy szedł do swojej świątyni. Wśród kilkunastu żydowskich żołnierzy jeden był religijny. Nie korzystał z wojskowej kuchni, jadał koszernie poza koszarami. Rano kawę pił, chleb jadł. I jego prawo było honorowane.
Stosunek do żydowskich żołnierzy - podkreśla rotmistrz Prajs - zależał od dowódcy: jeśli był liberalny, nie mogło być żadnych przytyków. Na Pesach przysługiwała żołnierzom specjalna dieta. Po wieczerzy sederowej, którą spędzali u rabina w Suwałkach, musieli jednak wracać na służbę.
Henryk Prajs ukończył szkołę podoficerską w stopniu kaprala. W kampanii wrześniowej dowodził plutonem. "Byliśmy zapatrzeni w naszego patrona Hipolita Kozietulskiego - mówi - Walczyliśmy tak, jak jego żołnierze o Samosierrę. Pytany, kto zaszczepił w nim polski patriotyzm, odpowiada, że nauczyciele w szkole. W Górze Kalwarii, gdzie się wychował, jako uczeń brał w manifestacjach z okazji Dnia Niepodległości. "W tym roku razem z oficjalną delegacją złożyłem tam kwiaty pod pomnikiem Piłsudskiego" - mówi, podkreślając, że jest jedynym Żydem w stopniu rotmistrza. Pamięta, jak zginął minister spraw wewnętrznych Pieracki. "Żydzi wystąpili z wielkim protestem przeciwko mordercom. Dlaczego mają nie być patrioci? Ja sam jestem patriotą. Byłem, jestem i będę".
Henryk Prajs służył w kawalerii dwa lata. "Czwartego listopada zostałem zmobilizowany i zamiast w październiku iść do domu, to wojna wybuchła, niestety, we wrześniu. Z mojego plutonu zginęło dwóch Żydów". Mało znany epizod z wojny 1920 r. Kiedy bolszewicy byli już prawie nad Wisłą, marszałek Józef Piłsudski przebywał w Baranowiczach. Rosjanie, gdy się o tym dowiedzieli, zaczęli przeszukiwać mieszkanie po mieszkaniu. Marszałek, czując, że grozi mu niebezpieczeństwo, wpadł do najbliższego domu i krzyknął: - Jestem Piłsudski!. Właściciel, Żyd, niewiele się namyślając, dał marszałkowi "twyłym" [tefilin], tałes, modlitewnik, postawił go przy wschodniej ścianie i kazał nic nie mówić.
Gdy weszli bolszewicy, spytali: -Kim jest ten człowiek?
- To mój ojciec - odpowiedział Żyd - Modli się!
Dodał, że ojciec jest bardzo religijny, nie może przerwać modlitwy. Bolszewicy opuścili dom, nie podejrzewając, że nakryty tałesem "modlił się" Piłsudski. Wkrótce nastąpił odwrót bolszewików. Józef Piłsudski przedostał się do polskich oddziałów. Po wojnie nie zapomniał o tym, kto mu ocalił życie. Dawida Tokera uczynił dożywotnim przewodniczącym gminy żydowskiej w Baranowiczach. Zbudował mu dom i założył konto w Banku Polskim. Toker, ciesząc się zaufaniem marszałka, miał do niego swobodny dostęp. Drzwi Belwederu zawsze były dla niego otwarte.
Do druku podał i przetłumaczył z jidysz: Henryk Prajs zródło Biuletyn GWŻ NR.5/40/
Komentarz:2 , pią kwiecień 22, 2011, 10:47:17