Warszawa - Wołomin
Felicja, Henryk, Mareczek, Mala, Noemi Sztutmanowie

Kiedy byłam mała jednym z moich ulubionych rytuałów podczas wizyt u babci było ściąganie z ostatniej półki wysokiego regału rodzinnych albumów ze zdjęciami. Był wśród nich taki z namalowanym na oprawie chińskim pejzażem i pozytywką, która tylko cichutko pobrzękiwała, bo zepsuliśmy ja częstym nakręcaniem. Drugi, mniejszy, był z drewnianą okładką z tańczącym juhasem. Oglądałam w nich zdjęcia mojej malutkiej mamy, młodych dziadków, ich rodziców, braci i sióstr. Dziesiątki razy babcia i mama opowiadały nam o nich różne historie.
Na tej samej półce regału stał też zawsze szary karton z napisem: "Zdjęcia Ireny". Babcia raczej zniechęcała mnie do ściągania go z góry: "Rozsypiesz, pogubisz, to dla ciebie nic ciekawego". Ale czasami, zwłaszcza gdy byłam już starsza, udawało mi się zajrzeć do tego kartonu. Był wypełniony szarymi kopertami, opisanymi (jak mówiła mama) przez Dziadka - wielkiego nieobecnego, który zmarł gdy miałam cztery lata. O zdjęciach, które były w szarych kopertach nie opowiadano nam wielu historii. Oglądano je raczej w milczeniu, czasem dodając uwagi typu: "Ależ ta Irena miała WYGLĄD! Jakże ten Staszek mógł uchodzić w czasie wojny z hrabiego P., od razu widać, że Niemcy się na TYM nie znali."
Była też historia o małych chłopcu ze zdjęć - Mareczku. Podobno kiedy zawracał głowę starszemu bratu i siostrze, ci żeby się go pozbyć odpowiadali: "Dobrze, pobawimy się. Zacznijmy od tego czym się różnią Plantageneci od ichtiozaurów?". Wtedy się śmialiśmy. I jeszcze z tego, że Irena i Tadzik wygrali przed wojną konkurs charlestona w Adrii.
Ale te opowieści nie składały się w całość. Bardziej wymowne niż te skąpe komentarze były spojrzenia starszych, które pozwalały mi się domyślać, że jest coś co oni wiedzą, a czego ja wiedzieć nie mogę. Od pewnego momentu do tego kręgu znaczących spojrzeń włączony został mój starszy brat. Chociaż nikt nigdy tego nie powiedział wprost wiedziałam od zawsze, że o zdjęciach z szarych kopert się nie rozmawia, w każdym razie z nikim obcym. A potem, kiedy miałam 12 lat mama zabrała mnie do Warszawy i opowiedziała o rodzinie mojego dziadka Tadeusza: jego ojcu Henryku (Chaimie), matce Felicji (Fejgele), siostrze Irenie, młodszym braciszku Marku, pierwszej żonie Mali i córeczce Noemi, której dziadek nigdy nie zobaczył. Na tych zdjęciach są ONI. Witajcie w naszym szarym kartonie!
Dla mojej mamy wyjściem z szarego kartonu jest poezja. Oto jeden z jej wierszy:
Sztuka magika
Markowi Sz.
z tą biedną krótszą nóżką
był z siebie taki dumny,
gdy udał mu się skok
wołał: patrz, sztuka magika!
a potem trzeba było
zamieszkać w miedzianym kotle
hej, udajemy pranie!
chowaj się! sztuka magika
a teraz - mówiła mama -
bawimy się w chowanego
z tamtym sąsiadem z przeciwka
nie znajdzie nas: sztuka magika
a gdy ich wyprowadzali
mówiła: nie bój się, synku,
to wcale nie będzie bolało.
zniknęli
sztuka magika.
Komentarz:1 , czw marzec 25, 2010, 21:38:28