Rohatyn

"Nit zux mix wu di fejgl zingen" - Nie szukaj mnie gdzie śpiewają ptaki
Widzę jak kroczysz naszą rohatyńską główną ulicą, zabrali Ciebie i innych moich żydowskich sąsiadów. Idziecie spokojnie nie rozmawiacie, tylko czasem patrzycie na domy i na nasze ogrody, które dobrze znacie. Gdzie pochowali się wszyscy Ci, którzy jeszcze wczoraj siedzieli przy swoich domach i z Wami rozmawiali. Widzicie jak niepewnie firanki w oknach drgają, jak ciekawość zwycięża strach i wstyd. Ja też tam stałem i zaglądałem przez firankę, ledwo co mogłem dostać oczami do parapetu. Bałem się, że zobaczy mnie Gestapo. Mama krzyczała na mnie żebym się schował, ale ja chciałem zobaczyć czy też idziesz. Ozeaszu, gdzie jesteś?
Widziałem Pana Szaula i pana Pinczasa Rosenberga, u których moja mama kupowała ubrania. Takie sklepy nazywały się Sznit geszeften. Za nimi kroczył pan Heinech i pan Yosef, znani krawcy , którzy szyli dla całego miasteczka i okolic. Widziałem Pana Lipę Mendela, ledwo dotrzymywał innym kroku, był już bardzo stary. W ręku trzymał książkę, może nie zdążył jej zostawić w domu. Wciąż Ciebie nie widziałem?
Obudził mnie deszcz uderzający o blaszany parapet. Była burza. Uchyliłem okno, aby poczuć lipcową noc taką samą jak pamiętam z Rohatyna w 1941 roku. Mama uchylała mi okienko na noc aby w upalne letnie noce wpadało trochę chłodu do mojego pokoju. Mimo ciemności za oknem widziałem domy i wieżę kościoła na rynku, w którym zostałem ochrzczony. Zatrzymałem się w Stryju, aby przygotować się na spotkanie z Tobą.
Gdybyś wtedy nie pomachał do mnie ręką jak szedłeś na śmierć to nie przyjechałbym teraz do Ciebie. Dostrzegłeś mnie za firanką mojego okna i tak delikatnie do mnie pomachałeś, aby nikt nie spostrzegł, że tam jestem.
Za bardzo to nie przepadałem za Tobą, wolałem jeździć dorożką starego Nuhina. Nuhin to chyba zdrobnienie od Menuhin. Miał wspaniałą dorożkę, którą woził pasażerów z dworca w Rohatyniu. Kiedy czekał na pociąg ze Lwowa lub ze Stanisławowa, prosiliśmy go aby nas woził wokół dworca. I stary Nuhin śmiejąc się z nas, basałyków, woził wokół dworca do czasu przyjazdu pociągu. Pewnego dnia Stary Nuhin przestał wozić pasażerów, założył białą opaskę z niebieską gwiazdą Dawida na rękaw i zgarbiony przemykał po ulicach Rohatyna. Nawet chciałem się go zapytać po co sobie to przyczepił i dlaczego nie możemy jeździć dorożką wokół dworca. Nie dogoniłem go, skręcił za starą szopę, a tam już było getto i nie mogłem iść dalej.
W Stryju poszedłem do kościoła pod wezwaniem Matki Bożej Piastunki Ludzkich Nadziei. Chciałem popatrzeć na chrzcielnicę w której mnie ochrzczono. Spotkałem młodego księdza, porozmawialiśmy o życiu. Matka Boża Piastunka Ludzkich Nadziei - nie tylko dla nas, chrześcijan. Przede mną był starszy mężczyzna. Przyjechał z Izraela, też szukał dawnych cieni. On zabrał w podróż na Kresy pamięć o swojej córce, młodej dziewczynie umierającej na raka. Wrócił do umarłych zabierając śmierć ze sobą.
Nie mogę zasnąć, za oknami dachy stryjskich domów. Dużo się tu zmieniło po 70 latach. Ta wędrówka za Tobą, Ozeaszu, trochę mnie zmęczyła. Mam już swoje lata, a Ty mnie tak gonisz. Powtarzasz, że to już czas aby jechać do Rohatyna. Po co mnie tam gonisz? I wołasz ?lomir zin?? no to chodźmy.
Gdybyś mnie teraz zobaczył, zdziwiłbyś się. Nie mam już takich włosów jak kiedyś. Pamiętam jak mi loki ścinałeś i goliłeś boki. Bałem się Twojej walizeczki pełnej tajemnych narzędzi fryzjerskich. Wydawały mi się takie straszne. Zamierałem jak zakładałeś mi białe płótno aż pod samą szyję, które mama przynosiła z domu. Wyjmowałeś nożyce , takie ogromne i opowiadając plotki rohatyńskie, strzygłeś mnie. Moja mama zawsze asystowała przy strzyżeniu, siedziała z boku i patrzyła na mnie. Z jaką ulgą zeskakiwałem z krzesła kiedy kończyłeś pracę i uciekałem do kolegów. Mordowanie się ze strzyżeniem zostało mi do dzisiaj. Ale były i dobre strony tej męczarni - mama dawała mi na buchty u pani Kędzielowej, która w swojej malutkiej piekarni starannie pakowała je w tytki. Ach, smak buchty, do dziś pamiętam kawał ciasta drożdżowego z marmoladą. Biegłem do Szury, syna rosyjskiego kolejarza, mieszkali obok nas. Siadywaliśmy na małych schodkach i wymienialiśmy wiadomości rohatyńskie. Miał on kolorowe znaczki, równo poukładane w tekturowym pudełku, a ten ze Stalinem podobał mi się najbardziej.
Chyba dziś już nie zdążymy pojechać do Rohatyna, robi się ciemno, a ja źle znoszę mrok - szczególnie tutaj. Wiesz co Ozio, ja już potem to nigdy nie jadłem takich bułek drożdżowych, a właściwie to już mało co jadłem. Kradłem buraki cukrowe z wozów. Mocowałem na kiju gwóźdź i waliłem nim w stertę buraków łudząc się że coś złapię. Raz złapałem, raz nie, a czasem mnie łapano. Żeby mamie pomóc zbierałem złom i kości zwierzęce, które skupowali na placu. W ten sposób starałem się pomóc mamie. Od czasu kiedy w 1939 roku zabrali tatę było nam ciężko. Nie wiem czy ci opowiadałem jak aresztowali tatę, wiesz, był naczelnikiem stacji i tacy się nie podobali Sowietom. Kiedy zapakowali wszystkich mężczyzn, pracujących dla państwa polskiego, do wagonów, to wieźli ich bez jedzenia i bez picia. Dopiero w Stanisławowie, jak był postój pozwolili im wyjść. Nikt im nie podał wody. Tylko Żydzi stanisławowscy pracujący na kolei dali tacie jedzenie. Reszta albo się bała albo nie chciała nic widzieć. Resztę opowiem Ci jutro?
---
Osoby zainteresowane działalnością Fundacji Anny Walczyk w ramach projektów "Na granicy kultur - z jednego strumienia" oraz "Sprawiedliwi" prosimy o kontakt z Fundacją.
Fundacja Anny Walczyk
ul. Płowiecka 83 04-501 Warszawa
www.annmedia.eu [email protected]