Tel Aviv

Ida Fink

Zmarła Ida Fink.

ida

We wtorek 27 września 2011 r. w Tel Avivie zmarła Ida Fink, izraelska pisarka pisząca po polsku, autorka takich książek jak "Odpływający ogród", "Podróż", "Wiosna 1941". Miała 90 lat.

Jej nazwisko znalazło się na ogłoszonej przez National Jewish Book Center w Nowym Jorku liście stu najważniejszych autorów żydowskich. Pisała przede wszystkim o Zagładzie.

"Nasz kuzyn Dawid wyszedł z domu później od nas i kiedy doszedł do rynku, wiadome już było - nie wszystkim, co prawda, ale tak zwanej Radzie, z biegiem czasu przekształconej w machinę Judenratu - że słowa "zaciąg na roboty" nie mają nic wspólnego z obozem pracy. Pewien przyjaciel, człowiek starszy i przewidujący, kazał chłopcu na wszelki wypadek schować się, a że na powrót do domu było już za późno, gdyż obstawiono ulice, zaprowadził go do swego mieszkania, znajdującego się w jednej z kamienic, którymi otoczony był rynek. Nie przewidując, podobnie jak my, że chłopak należy do gatunku Niecierpliwych, którzy z trudem pokonać potrafią samotność i działają pod wpływem impulsu, zostawił go w pokoju zamkniętym na klucz od wewnątrz. To, co przeżył nasz kuzyn zamknięty w pokoju, pozostanie na zawsze w sferze domysłów. Wiele tłumaczy fakt, że okno pokoju wychodziło na rynek, na ów tłum milczący, na twarze bliskie i znajome, i przypuszczać należy, że w pewnej chwili samotność, na jaką skazywała go kryjówka, wydała się chłopcu trudniejsza do zniesienia niż wielka i groźna niewiadoma po drugiej stronie okna, niewiadoma wspólna wszystkim zebranym na rynku.

Był to zapewne przebłysk myśli: nie sam, razem ze wszystkimi - wystarczył jeden ruch ręki. Domysły, że powodem opuszczenia kryjówki była obawa przed rewizją mieszkań, nie wydają mi się słuszne. To niecierpliwość serca, drżenie nerwów, ciężar samotności skazały go na zagładę razem z pierwszymi ofiarami naszego miasta. Stanął w szeregu pomiędzy aplikantem adwokackim a studentem architektury i na pytanie: zawód? - odpowiedział: nauczyciel, mimo że nauczycielem był krótko i tylko z przypadku. Jego sąsiad z prawej również nie skłamał, skłamał natomiast student architektury, podając się za stolarza, i kłamstwo to uratowało mu życie, ściślej mówiąc, odroczyło wyrok śmierci o dwa lata. Siedemdziesiąt osób załadowano do auta, w ostatniej chwili wywleczono z domu rabina - był siedemdziesiątym i pierwszym. Podchodząc do aut, defilowali przed szeregami tych wszystkich, którzy nie zdążyli zapoznać pytających z rodzajem wykonywanego przez siebie zawodu. Wówczas to nasz kuzyn rzekł głośno: "powiedzcie mamie, że sam sobie jestem winien i że ją przepraszam".

Przypuszczalnie już wtedy nie wierzył w to, w co wierzyliśmy później wszyscy, a mianowicie, że jadą do obozu. Miał zatrważającą ostrość przedśmiertnego widzenia. Chłop, który wieczorem przyniósł karteczkę ze słowami: "jestem sam sobie winien, przepraszam cię", był mrukliwy i nie patrzył nam w oczy. Mówił, że kartkę znalazł na drodze do Lubianek i że nic więcej nie wie, ale wiedzieliśmy, że wie, tylko nie chcieliśmy przyznać się do tego. Odszedł, ale wrócił po wojnie, by powiedzieć, co widział. Kartka pisana ręką rabina, która nadeszła dwa dni później, przekonała wszystkich, że wywiezieni znajdują się w obozie pracy. Po upływie miesiąca, kiedy brak dalszych wiadomości zdołał osłabić nieco wiarę w obóz, nadeszła druga kartka, pisana przez innego z wywiezionych - buchaltera bodajże. Proceder z kartkami urwał się na tym i zastąpiony został składaniem kontrybucji władzom, które dały do zrozumienia, że kilogramy kawy, herbaty, a także złota udostępnią rodzinom wieści o ich bliskich. W dowód łaski zezwolono również na wysyłkę paczek żywnościowych dla więźniów, którzy - powiadano - pracują w obozie na terenie Rzeszy. I raz jeszcze, już po drugiej akcji, zjawiła się ponownie kartka pisana ołówkiem, trudna do odczytania. Po tej kartce mówiono: "oni się wykańczają". Niepotwierdzone wieści natomiast, ludzka, szybka plotka, głosiły o grząskiej ziemi pod lasem we wsi Lubianki i o chusteczce do nosa, znalezionej, splamionej krwią; były to wieści bezpańskie, świadków brakło.

Ów chłop, który wtedy nie śmiał, a przyszedł, kiedy wojna się skończyła, powiedział wszystko. Odbyło się to w tymże wspomnianym przez plotkę lesie, rozległym, niemłodym, osiem kilometrów za miastem, w godzinę po opuszczeniu przez auta rynku. Sama egzekucja trwała krótko, więcej czasu zajęło uprzednie kopanie grobu. Za pierwszym strzałem nasz kuzyn Dawid, pulchny, okrągły, niezręczny do gimnastyki i sportów, wdrapał się na drzewo, ramionami jak dziecko matkę objął pień i tak zginął."


Pobierz załącznik

Autor: TomaszB


Napisz komentarz

Pola oznaczone * muszą zostać wypełnione.