Warszawa
ADAM SCHLIFFERSTEIN
Adam urodził się w 22 września 1922 roku w Warszawie, jako drugie i ostatnie dziecko w inteligenckiej rodzinie. Z serdecznością wspominał nianię, która go rozpieszczała i w obronie jego psot potrafiła narażać się jego matce. Miał starszą o cztery lata siostrę i wiele ciotecznego rodzeństwa ze strony matki. Matka pochodziła z ortodoksyjnej religijnej rodziny i mały Adaś widział swego dziadka ubierającego tefilim i modlącego się, gdy ten odwiedzał dom Adasia. Ojciec Adasia wywodził się z mniej religijnej rodziny.
W domu tradycyjnie, ze względu na dzieci była ubierana choinka bez odniesienia do symboliki religijnej. Gdy Adaś miał 10 lat nagle zmarł jego ojciec i matka sama musiała utrzymać rodzinę. Otworzyła wówczas gorseciarnię i stała się znaną w Warszawie gorseciarką. Adaś chodził do państwowej szkoły, ale nie ukończył jej. Nasilający się antysemityzm zmusił matkę do przeniesienia go do żydowskiej szkoły, choć Adaś nie znał żydowskiego. Wspomniał kiedyś o cięgach jakie zbierał od katolickich chłopców gdy wracał do domu ze szkoły i jego niania cierpiała wówczas razem z nim. Aby uchronić go przed kolejnymi pobiciami niania zaczęła odprowadzać i przyprowadzać go ? dorastajacego chłopaka ? ze szkoły. Protesty Adasia na nic się nie zdały. Niania szła za nim do szkoły. Po południu stała pod szkołą czekając na koniec lekcji. Siostra Adasia wyjechała na studia do Paryża latem 1939 roku. Matka nie chciała, aby jej córka podjęła studia w Polsce ze względu na panujące wówczas na uniwersytecie warszawskim getto ławkowe.
Początek tułaczki
Adaś niejednokrotnie wspominał świetną intuicję i przedsiębiorczość swojej matki. Gdy wybuchła wojna matka czula, że muszą uciekać z Polski jak najszybciej. Sprzedała wszystko co posiadali i razem ze swoim ciotecznym bratem za uzyskane pieniądze kupili cztery paszporty meksykańskie na nazwisko Bergos. Adaś nazywał się odtąd Antonio. Matka i cioteczny brat udawali małżeństwo, a Adaś i syn jego wujka braci. Opuścili Polskę 19 maja 1940 roku ostatnim pociągiem do Wiednia, który Niemcy przepuścili przez granicę austryjacką. Matka wzięła na siebie odwrócenie uwagi niemieckiej żandarmerii od reszty rodziny, gdyż tylko ona mówiła płynnie po niemiecku. Żadne z nich nie mówiło po hiszpańsku.
Rodzinie udało się dotrzeć do Wiednia, a stamtąd do Portugalii, skąd miano ich przetransportować do Meksyku. W Portugalii okazało się, że paszporty zostały źle wypisane i pierwsze zetknięcie z władzami meksykańskimi skończyłoby się aresztowaniem. Osoba podrabiająca paszporty nie wiedziała, że w paszportach meksykańskich nazwisko posiadacza paszportu zawsze składa się z dwu członów, nazwiska ojca i matki. Adasia rodzinie wpisano wyłącznie nazwisko "ojca". Z pomocą polskiego konsula w Portugalii "rodzina Bergosów" przedostała się do Włoch, gdzie pozostali przez przeszło rok. Tam Adaś zaczął chodzić ponownie do szkoły próbując uzupełnić brakującą mu do matury polskiej klasę maturalną.
We Włoszech nawiązali kontakt z siostrą Adasia i postanowili sprowadzić ją z Paryża. W pociągu jadącym na południe, którym zamierzała opuscić Francję Halinka spotkała polskich oficerów z armii gen. Maczka ewakuujących się z Francji do Wielkiej Brytanii, od których dowiedziała się o napaści Niemiec na Francję i niemożności przedostania się przez południową granicę. Halinka nie mając wyjścia zmieniła kierunek ucieczki i wraz z polskim wojskiem przedostała się do Wielkiej Brytanii. Osiedliła się w Edynburgu.
Wbrew pierwotnym oczekiwaniom "Bergosowie" musieli opuścić Włochy. Wrócili do Portugalii, skąd udało im się - znowu dzięki pomocy polskiego konsula - odlecieć na Kubę. W Hawanie było już sporo uciekinierów z Polski, którzy skupiali się wokół polskiego konsulatu. Matce Adasia udało się znaleźć jakąś pracę, a Adaś po raz trzeci rozpoczął klasę maturalną, tym razem po hiszpańsku. Adaś wspominał okres kubański bardzo dobrze. Po pierwszym trudnym okresie adaptacyjnym oboje z matką byli w stanie zarobić na swoje utrzymanie i ustabilizować się. Adaś widział przed soba przyszłość związaną z pracą dla Polski i Polonii. Na Kubie przebywał kilka lat, gdy okazało się, że muszą opuścić Kubę. Znowu zbawienną okazała się intuicja matki Adasia. Opuścili Kubę na krótko przed załamaniem gospodarczym i rządami reżimu Batisty. Późniejszy wyjazd z Kuby byłby niewykonalny. "Rozklekotanym" samolotem dotarli do Miami na Florydze, a stamtąd do Nowego Jorku.
Nowy Jork
W Nowym Jorku Adaś ożenił się co dało mu prawo do stałego pobytu. Jego matka źle znosiła Nowy Jork. Zdecydowała się wyjechać do Edynburga, do Halinki. Tam pozostała do śmierci. Obie nie przyznawały się, że są żydówkami, aby nie narazić się swojemu polonijnemu, wojskowemu środowisku. Halinka wyszła za mąż za spotkanego w pociągu we Francji polskiego oficera. Jedno z jej dzieci mieszka w Paryżu, drugie w Edynburgu. Jej wnuki są odpowiednio Francuzami i Szkotami. Halinka zmarła wiosną 2000 roku w Edynburgu. Adaś zmarł 22 lipca 2002 roku w Nowym Jorku. Adaś miał dwóch synów. Jeden z nich mieszka w Nowym Jorku, drugi, młodszy w Izraelu. Adaś doczekał się dziewięciorga wnucząt.
Brakuje nam Adasia
Od jego śmierci minęło już prawie 8 lat, a my jego przyjaciele wciąż go wspominamy i brak nam go tak jakby odszedł bardzo niedawno. Jego dowcipy, powiedzonka, poczucie humoru i pogodę ducha, riposty pełne kultury i zabawne sytuacje które umiał kreować na poczekaniu wciąż wywołują uśmiech na twarzach wspominających go. Brakuje go na spotkaniach żydowskich przyjaciół, brakuje go przy świątecznym stole, także wigilijnym i wielkanocnym. Zawsze powtarzał, że "gdyby nie Hitler pewnie nie wiedziałbym, że jestem żydem, Hitler mi to uświadomił". Podziwiany za erudycję, znajomość języków, zainteresowany bieżącą historią Polski. Mówił piękną polszczyzną. Znał polską i nie tylko polską literaturę. Jego mieszkanie pełne było książek po polsku, angielsku, francusku, hiszpańsku. Miewał gości z Polski. Interesował się na bieżąco sytuacją w Polsce. Dzwonił do Polski do rodziny i znajomych. Odszukał swego kolegę ze średniej szkoły i otrzymał od niego książkę z autografem.
Przechowywał jak relikwie podarowaną mu przez kogoś stronę z przedwojennej książki telefonicznej z Warszawy z nazwiskiem, adresem i numerem telefonu jego matki, ale nie wybierał się do Polski. Nie miał ani polskiego ani amerykańskiego paszportu. Posługiwał się Zieloną Kartą, choć otrzymanie amerykańskiego paszportu było w jego wypadku zwykłą formalnością. Również otrzymanie polskiego paszportu było możliwe po roku 1989. Mógł zresztą jechać z tak zwanym "białym paszportem" bezpaństwowca. Z takim paszportem był w Hiszpanii, Izraelu, Kanadzie, Francji. Twierdził, że jest anarchistą. Nie uznawał granic, ograniczeń politycznych. Uważał, że każdy ma prawo mieszkać tam gdzie chce. Za jego brakiem zainteresowania podróżą do Polski wyczuwało się lęk przed konfrontacją z przeszłością. Gdy opuszczał Warszawę nie było jeszcze getta. Żydzi jeszcze żyli. Twierdził, że ze swoim "wyglądem" nie przeżyłby wojny. Jego charakterystyczną cechą było, że nigdy nie kupował niemieckich produktów. Nigdy nie pojechał do Niemiec. Nigdy nie mówił po niemiecku, choć potrafiłby się porozumieć i bardzo chętnie rozmawiał w innych językach, nawet po rosyjsku próbował porozumieć się w nowojorskiej "małej Odessie" czyli na brooklyńskim Brighton Beach.
Było w nim jakieś niespełnienie. Trzykrotna próba zdania matury przerywana koniecznością zmiany kraju i języka. W Stanach nie miał już sił zapisywać się do collegu, tym bardziej, że znów od podstaw uczył się kolejnego języka. Był genialny w swojej erydycji wyniesionej z oczytania. Ukończone formalne studia otworzyłyby przed nim wiele możliwości. Dałyby warsztat metodologiczny. W Nowym Jorku trzeba było jednak najpierw walczyć o przetrwanie równocześnie ucząc się języka, a potem wychowywać dzieci.
A przecież przepadaliśmy za rozmowami z nim. Chciałoby się i teraz móc z nim porozmawiać o dawnych i nowszych czasach, o literaturze, pośmiać się razem, podziwiać jego popisowy numer kucharski, którym były śledzie. Szkoda, że nie ma go z nami. Szkoda wszystkich utraconych ludzi, którzy mogliby budować przyszłość Polski, gdyby dano im taką szansę. Szkoda ich dzieci i wnuków, że nie są i nie będą Polakami, bo ich dziadkowie i pradziadkowie musieli opuścić Polskę. To też część utraconego przez Polskę dziedzictwa.
Elżbieta Tracewicz, Nowy Jork, 15 kwietnia 2010 roku
Komentarz:3 , śro kwiecień 21, 2010, 15:56:03