Grybów
Leon Schagrin

Myślę, że to szczęście, że właśnie z Grybowa ocalał ten portret.
Historia Leona Schagrina
Znajduję przez wyszukiwarkę na stronach Yad Vashem zdjęcie grybowskiej Żydówki. Ze zdjęcia uśmiecha się do mnie nastoletnia Hinda Goldman. "A photo does not exist for most Shoah victims", informuje mnie strona. Myślę, że to szczęście, że właśnie z Grybowa ocalał ten portret. Czytam informacje: "Rodzice: Samuel, Fraida, urodzona 1924, zginęła w Bełżcu". Znajduję też jej rodzeństwo: Natan, Jakub, Sissel. Liczby już nie są tymi samymi liczbami. Mają twarze.
Rodzina Schagrinów, po lewej Leon w wieku 10 lat, 1936
Wrzucam zdjęcie z opisem na facebooka, do grupy „Grybów”, którą założyłem parę miesięcy wcześniej, by zbierać tam ciekawostki o mieście i zainteresowanych nimi ludzi. Opisuję: „Hinda, gdyby nadal mieszkała w Grybowie, miałaby dziś 86 lat.”
Dzień później nieznajomy Amerykanin, Stephen Shooster dołącza do grupy i wrzuca prośbę o pomoc przy „czymś ważnym i cennym dla Grybowa”. Odpisuję i dostaję odpowiedź, która spada jak grom z jasnego nieba: chodzi o biografię Żyda z Grybowa, ocalonego z Zagłady. Poznaję jego imię, brzmiące dziwnie i egzotycznie: Leon Schagrin, ni to polsko, ni niemiecko, ni francusko. Wymieniamy dalsze wiadomości. Otrzymuję więcej i więcej wiadomości: Leon chodził do szkoły w Grybowie, gdy wojna wybuchła miał 12 lat. Poznaję imiona rodziców, rodzeństwa, krewnych, nazwiska sąsiadów, kolegów, ważnych osobistości. Dowiaduję się o fukncjonowaniu getta w Grybowie, o przykrych i tragicznych kolejach losu. O ścieżce przez obozy pracy pod Nowym Sączem, getto w Tarnowie, obóz głodowy pod Jasłem, o którym, jak się okazuje, napisała wiersz Szymborska. O transporcie do Auschwitz-Birkenau, o życiu-nie-życiu w obozie. O oprawcach, bohaterach, ofiarach, o gehennie wojny i cudownych zbiegach okoliczności, ale przede wszystkim o woli życia i walce o wolność. O wyzwoleniu, śmierci rodziny, powrocie i zamieszkiwaniu w Grybowie jako jedyny Żyd, o trudnościach powojennych i opuszczeniu Polski, o ślubie z krakowianką ocaloną przez Schindlera, Bronisławą Sternlicht.
Następne półtora roku to nieustanne śledzenie postępów w pisaniu książki, z mojej strony wykonywanie zdjęć, szukanie źródeł w języku polskim, pozyskiwanie informacji i zdjęć od grybowskich rodzin, korekta nazw miejscowych, nazwisk, wywiady przez Skype'a z Leonem, z których robiłem notatki i tłumaczyłem na angielski dla Stephena. Rozmowa z Leonem, mieszkającym od 55 lat w Stanach, w czystej, nieskażonej angielskim akcentem polszczyźnie, jest doświadczeniem niemal mistycznym.
Książka jest autorstwa Stephena Shoostera, bazuje na wywiadach z Leonem, który nie może pisać i czytać z powodu silnej choroby oczu.
-------
Leon przyszedł na świat się w 1926 r. w Grybowie w rodzinie nieortodoksyjnych Żydów, jedynie matka Chaja była religijna. Ojciec Hersz był weterynarzem bez szkół, walczył w I wojnie św. w kawalerii C-K armii tak jak i wielu Polaków, tam nauczył się zajmować końmi. Choć w domu Schagrinów na Przedmieściu mówiono językiem jidysz, w szkole mały Leon, ucząc się z kolegami Polakami, poznał dobrze języki polski i niemiecki. Był trzecim dzieckiem, lecz dwie poprzednie córki Chai i Hersza zmarły w niemowlęctwie. Miał jeszcze pięcioro młodszego rodzeństwa, z czego najmłodszy i jedyny brat, Naftali, urodził się już po wybuchu wojny, we wrześniu '39 roku.
Leon skończył 13 lat w październiku '39, więc nie mógł obchodzić bar micwy, obrzędu dojrzałości w judaizmie, jak starsi koledzy. Zamiast tego, w wieku 13 lat był "zatrudniany" przez Gestapo do zwożenia zwłok na pochówki. Pomagała mu również świetna znajomość niemieckiego i polskiego. Podczas pobytu w Grybowie, aż do '42 roku, nie zaczął nosić opaski z gwiazdą Dawida. Miał "aryjski wygląd" - jasne oczy i włosy.
Po wybuchu wojny wyjeżdżachali z Grybowa do wsi pod Tarnowem, skąd pochodziła Chaja. Tam nastąpiło jej rozwiązanie i na świat wśród wojennej pożogi przyszło najmłodsze dziecko – Naftali. Po nieudanej próbie dołączenia do polskiej armii, Hersz z żoną, dziećmi i nowonarodzonym chłopcem wrócili do Grybowa jeszcze we wrześniu, jako że Niemcy zajęli już wszystkie tereny wokół. Z początku nic nie zdradzało tego, co miało nadejść z ich rąk, stacjonujące w domach grybowian pułki tyrolskie składały się z miłych mężczyzn, jeden z nich służył nawet w kawalerii austriackiej z Herszem. Jedyne co było niepokojące w oczach Leona, to fakt zamiany synagogi postępowców przy ul. Węgierskiej na stajnię dla koni...
Wraz z pojawieniem się SS stopniowo, dekret za dekretem rozpoczęło się piekło. Zastraszanie, zakazy, poniżanie, wydzielenie getta, pobicia, a nawet polowania Niemców na Żydów. Jednak to, co najgorsze nadeszło wraz z mrozami zimą '40 roku. Żydzi nie mogli kupować węgla. Leon potajemnie w nocy używał konia i sań, aby przywozić węgiel i żywność. Pomagały mu znajome polskie i żydowskie rodziny, trochę również Dominikanki z pobliskiego klasztoru w Białej Niżnej. Kilkukrotnie unikał śmierci. Sąsiad i polski przyjaciel został wsadzony do więzienia i zostały mu wyłamane wszystkie palce u rąk za znalezienie przez Niemców mydła w domu Schagrinów. Żydzi, według praw Niemców, nie mogli używać mydła. Po utworzeniu getta mieszkali po kilkanaście osób w jednej izbie. Do grybowskich Żydów dosiedleni zostali Żydzi z Krynicy, Muszyny i okolicznych wiosek, a także z Łodzi. Pierwsza egzekucja miała miejsce, gdy Rada Żydowska nie zdołała wybrać stu ochotników do zabrania na roboty przez Niemców. Zgładzono wtedy w miejskim parku dwunastu członków grybowskiego Judenratu. Leon został wysłany przez Niemców do zebrania ciał i zawiezienia ich na cmentarz. Usługiwanie Niemcom koniem i wozem okazało się pracą Leona, która pozwalała mu przetrwać przez spory czas, w Grybowie, jak i w Tarnowie.
Czas było opuścić rodzinne miasto pod naleganiem rodziców. Podczas pobytu Leona w obozie pracy pod Nowym Sączem, gdzie pracował początkowo jako Polak, następnie ujawniony, jako Żyd, nastąpiła likwidacja getta w Grybowie. Poprzez Nowy Sącz, jego rodzice i rodzeństwo, wraz z ponad tysiącem grybowian, trafili do Bełżca, gdzie zostali zgładzenie w przeciągu trzech dni. Leon dowiedział się o tym od kolejarzy.
Autor: Kamil Kmak, na zdjęciu Stephen Shooster, autor biografii Leona, przy dawnym domu Schagrinów w Grybowie, 2011
Po likwidacji żydowskiego obozu pracy nad Dunajcem, Leon znalazł się w getcie tarnowskim. Tam przez ponad rok był woźnicą Niemców i Judenratu. Był świadkiem wielu zbrodni i znów musiał zajmować się zwłokami. Obserwował śmierć swoich tarnowskich kuzynów i ich rodzin. Jak twierdzi, "przesiąkł krwią", wieku 16 lat. Doczekał likwidacji getta i cudem udało mu się przeżyć. Trafił do obozu w Szebniach k. Jasła, gdzie był już zwykłym więźniem. Śmierć była tam na porządku dziennym. Pomagał Leonowi sąsiad z Grybowa, ten sam, który cierpiał więzienie i tortury od gestapo za pomoc Schagrinom już wcześniej, dostarczając pieniądze. Po likwidacji obozu z Szebni przewieziono go tzw. "nagim transportem" wagonami bydlęcymi bez jedzenia i wody, w ciągu czterech dni, do Oświęcimia.
Tam przeżył horror obozu ponownie. Znów trafił na pomocnych rodaków, tym razem Żydzi z Grybowa wskazali mu blokowego w oddziale medycznym, który był więźniem politycznym, o niskim numerze, grybowskiego adwokata Polaka. Ten zdołał kilkukrotnie ratować go z opresji, dostarczać leki i jedzenie. W 17 urodziny wyciągnął Leona z Birkenau, poprzez różne bloki, do pracy w Bunie. Tam we względnie dobrych warunkach Leon dożył do końca '44 roku. Przed samą ewakuacją obozu warunki były straszne, nie było jedzenia. Ledwo przeżył bombardowania obozu, został raniony w szyję odłamkiem. Wyzwolenie zastało niewielu. Część znajomych Leona poszła z Niemcami na zachód w tzw. marszu śmierci.
Powojenne losy Leona są również burzliwe. Po powrocie do Grybowa Leon zorientował się, że jest tam jedynym Żydem. Jego dom był już zajęty przez Polaków, Leon mieszkał u swych przyjaciół - sąsiadów. W okolicy ginęli ci nieliczni Żydzi, którzy wracali. Leon wyjechał więc na tzw. Ziemie Odzyskane. Nikt bliski mu nie żył. Po studiach, gdy zaczęto przepytywać go o jego pochodzenie (deklarował polskość), postanowił uciekać z Polski. W '54 roku udało mu się „załatwić” wizę do Hong Kongu - taka była jedyna możliwa. W czasie międzylądowania w Szwajcarii, nie przesiadł się na samolot do Hong Kongu, ale kupił bilet do Izraela. Tam miał dalekich krewnych, z którymi mieszkał jakiś czas.
Poznał żonę, Betty, (Bronisławę Sternlicht), wychowaną w Krakowie, która przeżyła obóz w Płaszowie. Uratował ją i jej dwie siostry, Helenę i Sydonię, Oskar Schindler. Betty i Leon wzięli ślub i wyjechali do USA, jako że ona miała już amerykańskie obywatelstwo.
Są małżeństwem już 53 lata. Nie mają dzieci.
Leon był jednym z inicjatorów powstania miejsca pamięci i muzeum w Bełżcu. Otwarto je w 2004 roku. Marzeniem Leona jest, aby docierały tam Marsze Żywych. Bełżec jest stosunkowo mało znanym miejscem śmierci Żydów z całej Galicji.
Książka ma ponad 380 stron w języku angielskim. Zawiera kilka cennych rodzinych fotografii, które przetrwały dzięki wysłaniu do USA przed wojną. Udało się pozyskać od rodzin również fotografie osób biorących udział w historii, ja także przedwojennego Grybowa. Kwestią czasu, środków i możliwości jest jej wydanie w języku polskim w ojczyźnie Leona. Nosi tytuł „The Horse Adjutant” („konny adiutant”) który jest odpowiedzią, jaką Leon udzielił podczad rozładowywania transportu z Szebni do Birkenau, na pytanie Niemców o zawód.
---------------
Autor zdjęcia tytułowego: Stephen Shooster. Na zdjęciu Leon Schagrin, w wieku 84 lat, trzymający książkę "The Horse Adjutant", własną biografię, 2011
Komentarz:3 , czw sierpień 23, 2012, 10:47:31